Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mniejsza o to — odparłem — nie będę na to patrzeć przynajmniej co mnie boli.
— Rozumiem — odezwał się stary — nie chcesz widzieć jak Podstolic poczciwą dziewczynę będzie bałamucił?
Zarumieniłem się.
— Pewna rzecz — mówił Niewiadomski — że samemu bałamucić daleko jest przyjemniej niż oblizywać się gdy drudzy to czynią. No, to ruszaj ztąd, bo to twe niewiniątko...
W tem nagle mówiąc zadumał się i zamikł. Rozmowa się urwała.
— Wiesz co — rzekł tonem innym — ja jutro summo mane ztąd jadę. Chcesz, odprowadź mnie do Hrynieckiej. Wstąpię do niej. Zalecę cię... może to ci się na co przyda?
— Ale ona ze mną mówić nie chce! — odezwałem się.
— Właśnie dla tego ja pojadę z tobą... i... zobaczysz... bądź no jutro gotów. Jam tam stary znajomy... Odprowadź mnie...
Na tem stanęło. Wiedziałem dobrze, iż odprowadzanie to na nic się nie zda, że mogę jeszcze złapać burę, alem tak był łasy zobaczenia panny Filipiny!
Nazajutrz rano nim się inni goście pobudzili, ja konno za wozem Mostowniczyca, już jechałem do Pruszek.