Nie lubiła mnie matka i czując pewnie że łotrzycą zostanę, biła i katowała niemiłosiernie. Piła też, po pijanemu płakała i narzekała na losy, a spójrzawszy wówczas na mnie, bez żadnej przyczyny porywała się bić, męczyć często, aż do krwi i ran.
Czasem mnie kochała chwilę, ściskała, płacząc i wnet kazała precz iść z oczów.
To były pierwsze wrażenia dzieciństwa mojego.
Raz, gdy nieprzytomna siekła mnie matka, jakaś litościwa pani nadszedłszy na to, odebrała mnie od niej i wzięła do siebie. Oddała mnie bez żalu. Nie wiem nawet, co się z nią później stało, bo ta co mnie wychowała, mówiła iż się gdzieś oddaliła z Warszawy, i słychu o niej nie było.
W domu mojej opiekunki musiałam posługiwać. Uczono mnie trochę, a choć obejście się było dosyć surowe, zawsze znośniejsze niż u matki.
A! natura się już odzywała we mnie! Żal mi było siedząc tu nad pończochą, którą cerować było potrzeba, zamkniętej w kuchence, żal mi było matki mej, ulicy i swobodnego latania po rynsztokach. Jużbym była wolała być bitą i głodną, byle żyć tem cygańskiem życiem.
Prędko i tu zaczęto mnie karcić, bo upatrywano złe skłonności we mnie. Wybiegałam w podwórko gzić się z chłopcami i bić z dziewczętami.
Zasadzona za karę do alkierzyka uciekłam ztąd. Wzięła mnie przekupka, która niegdyś matkę znała. Tu mi lepiej było. Twarzyczka moja już oczy zwracała Kuglarz co sztuki pokazywał, napatrzył mnie dwunastoletnią i kupił od przekupki. Pojechałam z nim i jego żoną chętnie, ale mi zaczęto kości wyłamywać, głód trzeba było często cierpieć, powiedziałam sobie, że przy pierwszej zręczności ucieknę. Dokąd? Nie wiedziałam sama, alem już znała, że byłam ładną i że z moją twarzyczką znajdę łatwą opiekę.
W czternastym roku życia uwolniłam się w istocie, razem z mało co starszym chłopakiem uciekłszy do Warszawy. Z nim razem, było to latem, włóczyliśmy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.