ża, piękna, młoda, jakby ją los na rękach niosąc wypieścił, jakby nie tknęło ją nic... nawet zatruty powiew powietrza.
Natura temu dziecku ulicy, zbrojącej do niebezpiecznego życia, dała żelazną budowę ciała i ducha. Komornik oczarowany oczyma jej, pomimo wstrętu jaki budziły wyznania, czuł się bezsilnym, nie mógł przypuścić by ją porzucił, by się miał jej wyrzec.
— Niech będzie co chce! zawołał głosem słabym. Niech — niech się spełni przeznaczenie.
Ty zmienisz się Henryko, ty masz szlachetne serce. Nie wyznawałabyś tego przedemną dobrowolnie, gdybyś nie była lepszą niż twe losy.
— Mylisz się, rzekła kobieta — pierwszy raz w życiu ulitowałam się nad tobą, ale w tej litości jest też dużo egoizmu. Nie chcę być przykutą do starego, któryby musiał mnie niewolnicą uczynić. Lituję się ale i boję się ciebie. Musiałabym cię zamęczyć. Poprawić się — a! — nie mogę! weszło to w krew, w życie. Jeśli mam być żoną czyjąś, to chyba takiego, z którym się będziemy mogli targać za włosy, nie żałując wzajemnie. Nie może to być, ażebyś się ty ożenił ze mną, lepiej kamień przywiąż do szyi, przynajmniej od razu pójdziesz na dno, gdy ze mną!!
Pampowski siedział nieruchomy.
— Zapóźno, odezwał się — ja już choćby z kamieniem muszę iść gdzie mnie prowadzi ta namiętność. Tak! namiętność to dziś. Dałem się jej rozwinąć, pozwoliłem się jej opanować.
— Byłeś więc ślepy gdym szalała? śmiejąc się dodała Henryka, umyślniem dokazywała z Afanazym, z baronem, nie widziałżeś nic?
Ruszył ramionami komornik. Henryka ręce, które trzymała założone na piersiach, spuściła i załamała.
— A, ty nieszczęśliwy! zawołała i zakryła sobie oczy.
Myśl, masz jeszcze kilka dni, ja nie chcę cię zgubić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.