Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc z twarzą gniewną i zmarszczoną otworzyła drzwi buduaru i zawołała starej.
Znużona rzuciła się wprost na nieposłane łóżko, ręce nad głową krzyżując, komornik stał wryty, nie mając sił się ruszyć.
Na zegarze biła dwunasta.
Odwróciła ku niemu oczy.
Przystąpił zwolna, ujął ją za rękę z poszanowaniem, pocałował końce palców.
— Uspokój się moja królowo! — rzekł — to wszystko nic. Losy! ludzie! Przeszłość przeszła, a jutro — lepiej będzie.
O której mogę być jutro?
(Ochłonął już był zupełnie).
Henryka nie odpowiedziała, patrzała nań oczyma wielkiemi, załzawionemi, chwyciła się z łóżka, porwała go za szyję pocałowała w czoło i wytrąciła za drzwi.
Opisywać stanu ducha jego nie myślimy, czytelnik go sobie dośpiewa.
O trzeciej w nocy komornik nie spał jeszcze, gdy do kamienicy dobijać się zaczęto i obudzony chłopak, wpadł mu oznajmić, że jakiś pan się koniecznie z nim widzieć potrzebuje.
Wetknął mu bilet wizytowy Afanazego Piotrowicza, na którym stało ołówkiem:
„W bardzo pilnej sprawie.“
Nieusposobiony do przyjmowania gości, Pampowski nie mógł odmówić widzenia się. Wszedł bardzo pośpiesznie, ubrany po podróżnemu, zasapany przyjaciel i wprost do łóżka przystąpiwszy, usiadł przy niem.
— Przebacz, przyjacielu — rzekł — niespodziany mi wypadł interes muszę natychmiast, natychmiast jechać, do jutra nawet niesposób czekać!
Co robić! Chciałem cię koniecznie pożegnać, pocałować, to „dobry mały.“ — A, ot i prośba do ciebie.
Dobył pakiet z torebki podróżnej.