Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wania tych wrażeń i ostrzelania się, począł więc chodzić codziennie do Hortyńskich na wista.
Trafiało się, że nie zastawał jeszcze ani gospodarza, ani dwóch zwykłych partnerów, naówczas panna bawiła go rozmową i znajdował w niej wiele przyjemności.
— Tylko już drugi raz się zakochać!! ho! ho! — nie głupim! — powiadał w duchu. — Do razu sztuka!
Zdało mu się, że wieczorami czasem Hortyński i gracze jakby naumyślnie się opóźniali.
Rozwowy z panną Albiną stawały się coraz poufalsze, lecz rozsądne były, chłodne, a komornik unikał (z zasady) spotkania się z oczyma, gdyż był przekonany, że to jest najniebezpieczniejsze. Rozmowa, dwuznaczne słowa, uśmiechy, nawet ściskanie rączek, wszystko niczem przy magnetyzmie oczów.
Komornik nauczony — dmuchał na zimno, a oczy panny Albiny choć rozumnie i na pozór obojętnie patrzały, miały jednak w sobie jakieś niepokojące błyski.
Siedząc tak z nią niekiedy pół godziny, czasem trzy kwadranse, mówiło się o rzeczach różnych, niepodobna było uniknąć przedmiotów drażliwych, a panna Albina nie myślała wcale o wystrzeganiu się ich.
Raz z powodu plotki jaka chodziła o pannie Miętoszewskiej, którą wydawano za bardzo starego jegomości, wdowca, dzieci mającego takie jak przyszła jego żona, wspomniała panna Albina o losach kobiet w ogóle.
— Nie dziwuję się żadnej — rzekła — choć czasem na pozór niewłaściwy związek zawiera; młodość prędko przechodzi, a nie mieć domu, rodziny, tułać się po obcych, pozostać samotną, sierotą, to gorzej niżeli się wydać choćby tak, jak panna Leokadya...
— Mościa dobrodziejko — odezwał się bojaźliwe rzucając na nią wejrzenie komornik, tak to się mówi o drugich, a gdyby przyszło samej się decydować! ho! ho!
— Mylisz się pan, za statecznego, poczciwego czło-