Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

była najpewniejszą, że tak się postępami Karolki cieszył.
— Siadajże, mój dobrodzieju! — zawołała, a możeby... albo filiżankę bulionu, albo co przegryźć?
Pampowski spoglądał już na zegarek, gdzieindziej się spóźnić obawiając.
— A komornik już z tym zegarkiem, słowo daję! — odezwała się — tylko co się drzwi zamknęły, jużby od nas rad uciec.
— A! nie! nie — przerwał Pampowski — ale dziś, darujesz mi pani, mam nadzwyczaj pilny interes! na którym mi wiele zależy.
— Pieniężny pewnie! — westchnęła Maniusia, a! to już nie ma rady.
— Nie pieniężny — począł potrzebujący wywnętrznienia komornik z twarzą wesołą.
Hm! niech pani zgadnie?
Maniusia głową potrząsała.
— Gdzie mnie takie rzeczy zgadywać? — rzekła — ja powiem komornikowi dla przykładu, że bywało, zaraz po ślubie, kiedy ten poczciwy Pędrakowski był czasem bardzo czuły, to jak wrócił z jarmarku, kazał zgadywać co przywiózł za gościniec. Żebym raz odgadła! Nie, ja do zgadywania nie jestem stworzona, ale żeby tu była Karolka, dopiero byś zobaczył.
— O! tego o czem mowa, Karolka by zgadnąć nie potrafiła — dodał komornik ciągle się uśmiechając.
— A cóż to takiego jest? trochę zmięszana, poważniejąc spytała ciszej Maniusia...
Pampowski stał rozpromieniony.
— Cobyś pani powiedziała — odezwał się przybierając fizys tryumfującą — hm! gdybym ja... się ożenił?
Spojrzał na Maniusię, która pobladła nagle, spuściła oczy i chwyciła się za blizko stojące krzesło, a w chwilkę potem z lekkim okrzykiem padła na nie, wołając:
— Wody! wody!
Zemdlała.