Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Komornik ze strachu aby nie spadła na podłogę, chwycił ją podtrzymywać, i począł krzyczeć na kucharkę:
— Wody!
Wbiegła z kuchni służąca i zobaczywszy panią omdlałą, a przyczynę omdlenia przypisując pewnie gościowi, rzuciła nań piorunujące wejrzenie.
Zaczęła ratować biedną kobietę, która natychmiast do siebie przyszła, ale zawstydzona, zapłakana, bełkocąc się tłumaczyła, iż zbytnie gorąco tego dnia jej zaszkodziło.
Stojąca z tyłu sługa, pogroziła panu Pampowskiemu, mając go za wielkiego niegodziwca od dawna.
Komornik czując zbliżającą się jedenastą, a nie mogąc odstąpić Maniusi, był w utrapieniu nadzwyczajnem. Miarkował też iż nie gorąco ale czułość dla niego, a może jakie tajone nadzieje Pędrakowskiej, spowodowały omdlenie. Ten dowód niewygasłego przywiązania stawił go w położeniu nader kłopotliwem.
Maniusi z panną Albiną ani było można porównać, a uczynić pierwszą nieszczęśliwą boleśnie było.
Pomimo siwiejących trochę przedwcześnie włosów, Pędrakowska po omdleniu jak małe dziewczę siedziała zasromana, smutna, z usty zaciśniętemi.
Obowiązek sumienia nakazywał stanowczo już teraz się rozmówić.
— Ale bo asindzka — rzekł — może wzięłaś do serca co się mówiło, że ja mógłbym się ożenić, sądząc że nie będę się potem nią i Karolką opiekował tak gorliwie...
Otóż, obliguję abyś była spokojną.
Maniusia spojrzała niedowierzająco.
— A już to tam trudno — poczęła oczy ocierając — żebyś pan komornik mógł o nas pamiętać mając bliższą osobę. Przyznam się że i nie wiedzieć teraz, na ten wypadek, co z sobą zrobić. Żona musi być zazdrosna, a tu się jej gotowo co takiego przywidywać co