poczynał wywiady, rozmysły i — wahania. W chwili gdy klamka zapaść mogła, ogarniała go trwoga.
Raz, gdyśmy byli wieczorem sami, a komornik ciągle prawił o różnych swych matrymonialnych widokach, stawiając pro i contra, a dopytując o zdanie, zdało mi się rzeczą sumienia dać mu dobrą radę.
— Kochany panie Janie — rzekłem — chcesz się żenić? Słyszę o tem od lat dwóch, zwolnij nieco z warunków wymaganych, weź z dobrego gniazda niezbyt młodą a zacną panienkę, nie żądaj ani głośnego imienia, ani wielkiego posagu, ani zbytniej młodości, ani niebezpiecznego wdzięku — a ożenisz się łatwo.
Słuchając komornik, który cygaro palił (starał się nauczyć tego, bo dawniej nawykły był do fajki), wyjął je z ust jakby przestraszony.
— Ja przecie jeszcze tak zdesperowanym nie jestem — zawołał z wymówką i żalem. — Nie mogę się nazwać starym.
— Ależ i młodym nie jesteś! — rzekłem.
— Co metryka znaczy! co? metryka — odparł z zapałem — kto liczy lata? Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że jeden się zużywa prędzej, żyje szybciej niż drugi. To nie wchodzi w rubrykę. Jestem zdrów, czuję się silnym, mam niezły majątek, dzięki Bogu poczwarą mnie nie nazwie nikt (chrząknął i podrygnął), dla czegożbym miał czynić ustępstwa i zniżać cenę własną? Dla czego?
Nie mogłem na to zrazu dać odpowiedzi, nie obrażając go, dodałem tylko:
— Kiedy ci pilno w drogę, a masz sprawuneczek w sklepie, przecież się nie targujesz?
— Zapewne że pilno mi! — rozśmiał się — ale dla tego złego towaru nie chcę wziąść! O! nie!
— Ale lata ubiegają! — dodałem.
Pogładził włosy i tupecik.
— Ja też gruszek w popiele nie zasypiam — dodał w końcu — ale nemo sapiens nisi patiens,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.