Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiej damy, nadewszystko uderzała w niej śmiałość pańska, swoboda, pewność siebie i maniery, które każdego wprędce w jej salonie równie swobodnym czyniły jak ona była.
W teatrze zdaleka wydawała się Pampowskiemu piękną, ale w salonie była wprost zachwycającą, takiej perfekcyi, jak sam powiadał, nie oglądał w życiu.
Miłośnik i znawca wdzięków niewieścich, które zwykł był oceniać z cynizmem starego kawalera, komornik był osłupiały, piękność pani Bromberg wyższą była nad wszelką nawet starokawalerską krytykę, nie było w niej cienia ni skazy.
Obejście się pięknej pani przy wielkiej śmiałości, miało jakiś odcień znużenia i smutku. Wejrzeniem zdawała się człowieka przejmować do szpiku, patrzeć mu w duszę, odgadywać myśli tajemne. Komornik, gdy raz pierwszy spotkał je, uczuł się tak zakłopotanym, jak gdyby go kto na nice odwrócił i wszystkie łaty, cery, plamy jakie nosił we wnętrzu, oglądał.
Zląkł się.
Mahoński, którego znał komornik z kobietami do zbytku śmiałym, tu był pełen poszanowania, sztywny i wcale sobie nie pozwalał jak zwykle. To jeszcze bardziej zastanowiło Pampowskiego i uczyniło bojaźliwszym.
— Kiedy już on musi się mitygować — rzekł w duchu — trzeba być bardzo ostrożnym.
Gospodyni dla nowego gościa szczególniejszą okazywała uprzejmość. Gdy Mahoński ziewał nad albumami fotografij wystawiających piękne widoki Krymu, pani Bromberg zajęła się głównie komornikiem.
Głos miała nie nazbyt melodyjny; było to może jedyną jej słabą stroną, trochę kataru i chrypki tego dnia czyniło go ostrym nieco i niemiłym; za to wynagradzała wejrzeniem i całym blaskiem swych wdzięków, które umiejętnie bardzo strojem i ruchami podnosiła.