Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Henryka w początku aż nadto poważna, aż do zbytku surowa, trochę przesadnie zimna, zaczęła się zwolna rozmrażać, uśmiechać i — przeszła nagle prawie do bujnej niespodzianej wesołości.
Komornik był zachwycony, chociaż ten nagły przeskok od andante poważnego do allegro i scherzo, wydał by się komu innemu jak wydobycie się z niewoli.
Przy herbacie podanej bardzo elegancko, panowała wesołość niezmącona niczem, oprócz obrzydliwego prychania śmiechem starej Abakowej.
Wieczór tak upłynął prędko, że gdy komornik, wyjąwszy zegarek, zobaczył na nim jedenastą, sądząc, iż niepowinno było jeszcze być ani dziesiątej, nastraszył się, przyłożył go do ucha.
Gdy mieli wychodzić a Mahoński kapelusza szukał, pani Bromberg żegnając komornika i podając mu rękę mięciusieńką, powiedziała, iż cieszy się z jego znajomości, prosi aby o niej nie zapominał a nawet może rady jego będzie potrzebowała zasięgnąć.
Za bramą Mahoński próbował wydobyć z komornika kwintesencyą wrażeń jakich doznał, lecz Pampowski był milczący, kilkoma wykrzyknikami powtarzanemi go zbywał.
Poszli potem razem na kolacyę jeszcze, ale nawet po kilku kieliszkach wydobyć z niego nie było można nic nad jedno:
— To kobieta, panie dobrodzieju, co się zowie kobieta!
Myliłby się, ktoby w tym frazesie widział złośliwość; komornik mówił to w prostocie ducha, bez rozmysłu, nie wiedząc co powiedzieć.
Co potem zaniósł z sobą do domu, odgadnąć było trudno.
W kilka dni spotkali się z Mahońskim na ulicy.
— Byłeś u Brombergowej? — spytał go.
— A — nie! — odparł pan Jan.
— Toż dla czego?
Komornik się zacukał.
— Bo, widzisz, jakże się znowu naprzykrzać.