rozweseliła, stała żartobliwą, śmieszką, i zapomniawszy się, trzymała go zasuniętego sobą i stolikiem jak w więzieniu. Komornik kilka razy brał za kapelusz, za każdym kazała mu go położyć, czyniła wymówki, że się z nią nudzi, słowem wytrzymała go półtorej godziny i dopiero wymógłszy przyrzeczenie, iż ją, biedną samotnicę, często będzie odwiedzał, puściła.
Pampowski oszołomiony, mówiąc pospolitym językiem, na wschodach o mało postradawszy równowagę nie upadł, tak się czuł spojonym i zmęczonym. Rozmowa pani Bromberg dowcipna, żywa, zostawiła mu po sobie wrażenie spalonego fajerwerku. Rzymskie świece i snopy gwiazd jeszcze mu latały przed oczyma.
Wychodząc na ulicę, musiał się zapiąć, bo czuł, że jak mysz spotniał.
Godzina obiadu jego dawno była przeszła, powlókł się, jeszcze nie mogąc przyjść do siebie, tam gdzie jadał zwykle i zastał przy czarnej kawie Mahońskiego, który go zmierzył bystremi oczyma.
— Cóż się ty to tak spóźnił? — zapytał pan Józef.
— A bo, znowum się, oto, tego, zasiedział u tej pani — rzekł niechętnie przyznając się komornik.
— No, prawda? miła kobieta? hę? — spytał Mahoński.
Komornik tylko głową pokręcił. Siadł on bez apetytu do obiadu, co mu się rzadko trafiało, bo miał, jak wszyscy zagrożeni otyłością, niepomierną zwykle żarłoczność, szczególnie do mącznych potraw.
Po długiej pauzie zdobył się znowu, na...
— To kobieta!
— Ja jej mam, z mojego punktu widzenia jedno do zarzucenia — zaśmiał się Mahoński — dla mnie ona za surowa, za ostra. Pośmiać się, pośmieje, potrzpiotać gotowa, ale broń Boże choć za tę białą łapkę chcieć pochwycić, choć odrobinę się wyemancypować! ho! ho! stawi ci się jak osa... do oczu skacze! nie żarty!
Rozśmiał się komornik zadumany.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.