Była panna Hortyńska na liście jego, choć z zapisanemi na niej 26 latami, więc może nawet starsza od wdowy, równie jak ona piękna, co do familii i posagu nic nie zostawiająca do życzenia — lecz z tą szło trudno, osoba była charakteru energicznego, poważna i ani chciała mówić o żadnem kochaniu.
Pampowski ją posądzał, że między rokiem osiemnastym a dwudziestym szóstym, w porze złudzeń i sentymentów, musiała doświadczyć miłości i zawieść się na niej, dla tego teraz na zimne dmuchała.
Przeszłość ta, której zresztą domyślał się tylko a nie był pewnym, nie zrażała go, mówił — ona do mnie nie należy. Hortyńskiego samego, który był w przyjaźni z komornikiem, rzadko w domu zastać było można, chyba wieczorem. Znalazł i teraz pannę samą z wychowanicą garbatą. Przywitała go jak zwykle, zimno.
— Dawnośmy pana nie widzieli, brat mój już się stęsknił.
— Nie śmiałem się naprzykrzać — rzekł komornik.
— Pan zawsze jesteś dla nas gościem pożądanym. Brat wieczorem lubi wista.
— Gdzieżeś pan bywał? — dodała, mierząc go oczyma ciekawemi.
— A! miałem zajęcia! — odparł komornik.
— Pan Mahoński opowiadał tu mojemu bratu — odezwała się z uśmieszkiem, że podobno jakaś bardzo piękna wdówka mocno pana zajmuje! Zaprosisz pan nas na wesele?
Komornik aż się rzucił.
— Słowo honoru daję pani — zawołał — ten Mahoński jest niegodziwym potwarcą! Nie zaprzeczam temu iż myślę o ożenieniu, że kawalerskiemu życiu koniec położyć pragnę, ale aspiruję do...
Zadławił się Pampowski i nie mógł dokończyć, panna Hortyńska śmiała się tak jakoś wesoło, naiwnie, iż mu zabrakło odwagi na wyznanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.