Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje mi się, z bratem jestem w przyjaźni.
— Przeciwko pannie nic powiedzieć nie można, cicho zaczęła szeptać radczyni, — to jej najmniejszej ujmy nie czyni że hrabia Włodzimierz, który się w niej szalenie kochał i miał żenić, z powodu oporu familii, porzucić ją musiał.
— Dawno to temu? — spytał komornik.
— Lat ze sześć — dodała namyślając się p. Wielomińska. — Miała czas wyperswadować i zapomnieć o nim. Zresztą, mój komorniku, partya bardzo dla ciebie dobra, tylko, tylko...
Popatrzała nań.
— Będzie cię ona kochała?
Milczał Pampowski.
— Pani mi mojej szczerości nie weźmie za złe — rzekł cicho — ja jeszcze nie zrobiłem żadnego kroku, myślę, ważę, bo gdy krok postawię, będzie stanowczym.
Chciałbym się bardzo ożenić, a gdy zbliżam się do celu, ogarnia mnie trwoga.
Radczyni rękę mu położyła na ramieniu.
— Gdybyś mnie o radę pytał — rzekła — powiedziałabym ci, nie szukaj młodej, weź jaką wdowę stateczną, w wieku do twojego stosowniejszym; panienka zechce się bawić, ruszać, ty zapragniesz spokoju, jesteś człowiek dobry, łagodny, zamęczą cię biedaku.
— Pani sądzi że panna Hortyńska? — wtrącił Pampowski.
— Mówię w ogóle — ciągnęła dalej radczyni — ta czy inna, co świata mało widziała i korzystała z niego, zechce go skosztować, a tybyś już po nim pragnął spocząć.
— Co się tyczy tego — przerwał wesoło komornik, zacierając ostrożnie tupet, ja się nie czuję wcale znużonym!
Rozśmiała się staruszka.
— Hortyński dobry człek — poczęła szeptać — ale z jego majątkiem i posagiem siostry będzie rozmaicie; więc na grosze nie bardzo rachuj.