Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! słowo daję! — zawołał — ten nieoszacowany... jakże Pempczyński czy Pępowski?
Na skaleczenie to pogardliwe swego starożytnego imienia, komornik niezmiernie zawsze czuły, rzucił się jak oparzony.
Baron Mahlhagen zaczął mu się przypatrywać. Pomimo całego poszanowania dla dostojnej familii hrabiowskiej, której był Lucyś potomkiem, Pampowski nie mógł przepuścić bezkarnie żartów z rodowej swej spuścizny.
— Pampowski! — zawołał głośno i gniewnie — przepraszam pana hrabiego, ale na pomniku w Środzie w W. Polsce, z początku XVI w. można się mojego nazwiska nauczyć, aby go nie przekręcać.
— A! dziś nawet ten doskonały komornik gniewa się na mnie i łaje! — zawołał Lucyś... Słowo onohu! Panu do twarzy oburzenie!
Komornik siadł wydymając usta. Lucyś chcąc może odwrócić uwagę od siebie, począł się czepiać do niego.
— Czy pan z nami przyszedłeś, bo, słowo onohu, nie pamiętam, czy sam? — zapytał. — Że pan wszędzie ładne twarzyczki odkrywa i goni. Pan, słyszę, ma tą specyalność! Motyl! a! przedziwnie.
Komornikowi krew kipiała, rwał tupet, zapominając że mógł go z miejsca ruszyć, wdowa wzrokiem łagodnym usiłowała to wzburzenie uśmierzyć.
Niewiadomo jakby się ta scena była skończyła, gdyby nareszcie Mahoński nie począł nalegać na Lucysia, i spojrzawszy znacząco na barona nie wyprowadził ich obu.
W przedpokoju słychać było żywą sprzeczkę między nimi, podniesiony głos Mahońskiego, potem Lucysia i — nareszcie wrzawę na schodach, która wytoczywszy się w ulicę, oddaliła się i — w dali gdzieś zamilkła.
Brombergowa długo siedziała niema, na łokciu oparta, zamyślona, zdawało się że łzy miała w oczach,