niczych dorobku, które dały komornikowi majątek i pewne znaczenie.
Sam pan Jan uspokojony wierzył w to, iż nic mu nie grozi z tej strony odsłonięciem już w mrokach utopionych lat pracy i biedy. Miał się jednak przekonać, że na zerwanie z tem co było, nigdy rachować nie można.
Jednego dnia, gdy był przy źwierciadle, starając się twarz doprowadzić do pożądanego kolorytu, wszedł posługujący mu chłopak, niosąc w ręku karteczkę na sinawym papierze napisaną, tak niepozorną, tak nieforemną, że komornik przypuścić nie mógł, aby dla niego była przeznaczoną.
— A to, proszę pana, odezwał się chłopak, z hotelu jakiś kelner czy co przyniósł i powiada, że to do Pana.
Pampowski pogniewał się aż.
— Gdzie? co? kwitek jakiś? świstek? od kogo?
Porwał z rąk służącego, ale z początku nie mógł zrozumieć, coby to być miało. Na adresie stało:
„Wielmożny Pąpofsky do rąg własnyh.“
Zdawało mu się że to musiała być żebranina, a nie lubił, gdy przez listy się udawano do niego. Dawał chętnie tylko w oczy mogąc zajrzeć nędzy lub niedostatkowi.
Niecierpliwie miął papier, lecz w miarę jak przez ortografię fantastyczną dochodził do treści rzeczy, ręce mu drżeć zaczęły, ostygł i stanął zdrętwiały. List, pomijając pisownię, mniej więcej zawierał te słowa:
— „Jeżeli sobie pan Pampowski jeszcze przypomina Maniusię, to proszę przyjść do mnie do hotelu Krakowskiego, bo jestem tu i bardzo nieszczęśliwa.“
Chłopiec czekał na odpowiedź, a komornik stał i pamięcią sięgnąwszy w przeszłość, może dla odszukania tej Maniusi, z oczyma wlepionemi w okno, zapomniał się — a z tego snu nie obudził się aż stukiem jakimś zwrócony do rzeczywistości.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.