Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! piętnaście lat! ani widu ani słychu! Za mąż mnie nieboszczyk ojciec wydał zaraz.
— Szesnaście lat! poprawił nieśmiało komornik.
— Prawda! szesnaście.
To mówiąc i nie puszczając go, posadziła przy sobie na kanapie. — Wiesz za kogo? za Pędrakowskiego! Musiałam iść, choć go nie kochałam. Świeć panie nad jego duszą, nie był zły człowiek, dobry nawet... poczciwy. Otóż drugi rok jakem go straciła. Febra, febra, mówią nic, a jak dostał tej febry, co mu chiny nadawali, i ja tam nie wiem czego, bo podobno i trucizn jakichś, a nie wykurowali. Umarł w sam dzień św. Marcina, zostawił mnie z tem dzieckiem, mogę powiedzieć na lodzie. Tysiąca złotych na rok nie mam. Co robić! W miasteczku to się przeżyje, a no dalej, a oto Karolka dorasta... żeby choć edukacyę jej dać. A! Boże miłosierny, płacząc tak i myśląc, w końcu powiedziałam sobie (tu głos zniżyła): takiż to pan Jan cię jeszcze kochał, a on tam słyszę opływa... czemu nie pojechać, nie poradzić się takiego człowieka.
Mówiła zadyszana, pośpiesznie, nie dając komornikowi słowa wtrącić, ten też tak był wzruszony, przejęty, pomięszany, iż mu to na dobre wyszło. Gdy skończyła, zebrał się na odpowiedź.
— Bardzoś asindźka zrobiła dobrze.
— Patrzajcież! ten mnie już tytułuje asindźką, z uśmieszkiem przerwała Maniusia, dałbyś bo pokój.
Zwróciła się ku drzwiom.
— Karolka! słyszysz! a chodźże tu! pokaż się. Nie masz się co wstydzić, to nasz stary przyjaciel, poczciwy człowiek. Chodź.
Wyszła po chwilce Karolka zarumieniona, niezgrabna, ale jak jabłuszko różowa, świeża i śliczna. Trochę osowiałemi niebieskiemi oczkami spojrzała na komornika, uśmiechnęła się, dygnęła i nazad do drugiego pokoju.
— Bo to jeszcze koza! odezwała się matka. W wielkiem mieście to nigdy nie bywało, zdetonowana, a tylkoby siedziała w oknie i gapiła się.