Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze na prędce obmyślić. Karolka od matki odstać nie chciała, Maniusia jej porzucić, cóż było począć? Chyba je przenieść do Warszawy z tysiącem złotych całego majątku i tu pomódz do wychowania.
Z drugiej strony taki dobry uczynek, do którego skłonnym był Pampowski, nie mógł być utajonym, ztąd rosłyby plotki — i los przyszły komornika cierpiałby na tem. Komornik, ilekroć los go stawił w przykrem położeniu, jako człek sumienny względem drugich i siebie, pedantycznie zwykł był poddawać rozbiorowi ścisłemu wszystkie węzły jakie miał do rozwiązania. Siedział i dumał, a mimo że zobaczył znów swą Maniusię w której kochał się niegdyś mocno, nie bez pewnych oznak współczucia z jej strony — przybycie tego zestarzałego aniołka kłopotało go. Teraźniejsze jego stosunki społeczne wyżej dziś sięgały, nieubłagana przeszłość ściągała go nazad w tę stronę, o której radby był zapomnieć.
Lecz — nie miałże pewnych obowiązków dla poczciwego serca kobiety, które jeszcze wierzyło w niego? nie byłoż powinnością ulitować się nad tą matką troskliwą o los dziecięcia? Komornik wyrzucał sobie egoizm — i potniał. Dałby był chętnie coś na wychowanie Karolki, ale w małem prowincyonalnem miasteczku, środki wychowania były bardzo ograniczone.
Miłość gorąca niegdyś dla Maniusi, której ojciec wówczas stanął ze stanowczym veto na przeszkodzie, wydając ją za Pędrakowskiego, teraz była tylko wspomnieniem. Dawniej nawet nie miała ona praw większych nad ucałowanie tłuściuchnej rączki — komornik nie był nic winien — a jednak czuł się związanym.
W niepewności wielkiej co ma począć, dotrwał na walce z samym sobą do czasu obiadowego i nic nie postanowiwszy musiał iść do Krakowskiego hotelu, gdzie w osobnym pokoju czekało zamówione przyjęcie.