Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Namyśl się pani do jutra — dodał Pampowski — i nie odrzucaj mojej przyjacielskiej ofiary. Będziesz pani sama, niezechcesz mnie widzieć, dla uniknienia posądzeń, no to ja się zdala trzymać obiecuję...
Maniusia z wdzięczności i frasunku płakała. Tak się pożegnali, a komornik wyszedł na świeże powietrze z brzemieniem wielkiem na piersi.
Jakim sposobem widok tej miłości zwietrzałej podziałał nań przez jakąś analogią czy antytezę, przywodząc mu na myśl piękną Henrykę? jest to psychologiczną zagadką.
Maniusia rozwiała się w mgłę szarą, a wizerunek pani Bromberg żywo stanął mu przed oczyma.
W nagrodę za to co poniósł, zdawało mu się, że miał prawo pójść do wdówki, okazującej mu tyle współczucia i pocieszyć się widokiem jej dystyngowanej, arystokratycznej piękności.
Już był w drodze do niej, gdy zdala za sobą posłyszał:
— Pampowski! Pampowski! — grubym głosem stłumionym, w którym poznał Hortyńkiego. Odwrócił się z uśmiechem kłamanym.
— Już ty mi się dziś nie wykręcisz — porywając go pod rękę zawołał przyjaciel — brak mi do wista czwartego a z dziadkiem grać nie cierpię, musisz ze mną iść! Jak Boga kocham, kobieciarz jesteś, to ci wejrzenie ładnej panny, jaką jest siostrunia, temu nikt nie zaprzeczy, zapłaci za fatygę.
Przyczepił się doń jak pijawka.
— Co? nie ładna powiesz może? ty, stary bałamucie.
— Nie tylko ładna ale bardzo piękna! — zawołał komornik — ale, co mi z tego?
— Jakto, co ci z tego! — rozśmiał się Hortyński. — Co plecież?
— Nie plotę, boć taka jak ona nie spojrzy nawet na Pampowskiego!
— Siostra nie siostra, komorniku — począł, śmiejąc się przyjaciel, ja ci powiem otwarcie, kto je tam zna