późno wracała i o tej godzinie przyjmowała. Ponieważ dnia tego wszystko mu szło na przekor, obawiał się, że i to się nie uda, tymczasem Hortyński wygrał, był w dobrym humorze i po trzech robrach wypuścił gości.
Pampowski poszedł na pożegnanie, starą modą pocałował w rękę pannę i miał przyjemność posłyszeć: niechże pan komornik o nas nie zapomina.
Połechtało go to przyjemnie.
— Hm! — rzekł do siebie wsiadając do dorożki — cuda się na świecie trafiają, miałażby mieć do mnie inklinacyę?
Imię panny — Albina! towarzyszyło mu aż do drzwi pani Henryki.
W przedpokoju — usłyszał już wesołą i ożywioną w salonie rozmowę. Lokaj go wpuścił bez trudności. Za stołem siedziała piękna Henryka, a na dwu krzesełkach Mahoński, na którego się miała gniewać, i baron Mahlhagen, palący cygarettę.
Tylko hrabiątka Lucysia brakło. Zdziwił się dobremu humorowi gospodyni i tym późnym u niej gościom, lecz nie mniej przyjemnie mu było, że ją zastał i że z czoła jej zeszły chmury.
Gdy Pampowski wszedł, Mahoński i gospodyni spojrzeli po sobie i na niego. Baron wcale nie uważał na przybysza, niezmiernie był wesół a natarczywy dla pani Henryki. Rozmowa z nim toczyła się po francuzku, a choć język ten Pampowskiemu nie był obcy, nie łatwo jednak chwytał prędko sypane wyrazy, i czasem ciemne dlań były.
Widok Brombergowej wywołał znowu porównanie z Maniusią. Spuścił oczy, nie śmiał się przyznać przed sobą, iż tamta przy niej wyglądała na kucharkę.
— To bo — pani całą gębą!
Miał czas i swobodę na uboczu czynić spostrzeżenia, gdyż nikt się nim nie zajmował i nie zdawał troszczyć o niego. Brombergowa żywo rozmawiała z baronem i zdało się komornikowi (uczuł zazdrość), iż wcale dlań była miłą. Wprawdzie czasem ostro
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.