Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wprawdzie — mówił wcale na niego nie zważając Lucyś — mógłbym przez tę starą babę, co przy niej jest, otrzymać wnijście do wdówki, bo taksa mi wiadoma, ale wolę poczekać.
Domawiał tych słów, gdy Pampowski oburzony, rzucił na niego rękawiczkę, która mu na kolana upadła.
— Pan hrabia ubliżasz osobie, którą ja szanuję — zawołał — ja nie pozwolę na to! Ja nie pozwolę!
Ogromny śmiech rozległ się po sali, ale Lucyś stanął równemi nogami, pąsowy, kieliszek mu wypadł z ręki. Chciał się rzucić na komornika, pochwycono go.
— Ty stara jakaś purchawko! — krzyczał Lucyś — ja ci łeb roztrzaskam.
— Niewiadomo kto komu — z zimną dosyć krwią odparł komornik. — Proszę pana Józefa, aby był moim sekundantem i umówił się o warunki.
To powiedziawszy Pampowski, kapelusz na głowę włożywszy, majestatycznie się wytoczył z restauracyi, a Lucysia przyjaciele przytrzymali.
Była to katastrofa. Komornik wprawdzie nauczył się był z pistoletu strzelać jako tako, bo to należało do atrybucyj młodzieńczych, lecz hrabia Lucyś sławny był z wbijania kul na ćwieczki.
Zabić człowieka nie znaczyło dlań nic, owszem mogło mu to być przyjemnem, nadając pewną fizyonomię mniej studencką.
Niebezpieczeństwo czuł dobrze Pampowski, lecz — szło o honor kobiety, którą uwielbiał. Wprost do domu poszedł opatrywać pistolety, nie spał do rana, gdyż musiał napisać brulion nowego testamentu. Zmuszał go do tego obowiązek i słowo dane Maniusi...
Zaledwie nad ranem drzemać począł, gdy Mahoński był u drzwi.
— Co ci się słało? — zawołał od progu — ślicznieś się wykierował. Lucynia od pojedynku staraliśmy się na wszelki sposób odciągnąć, ale się bestya uparł, bo mu to na rękę, zabije cię jak muchę.