— Niech zabije! — odparł Pampowski.
— Może gdybyś go publicznie przeprosił.
— Nigdy w świecie! Tu idzie o honor kobiety.
Mahoński z dziwną obojętnością ruszył ramionami i począł się śmiać.
— A znasz że ty ją! — zawołał.
— Znam! znam! — krzyknął komornik — osoba godna szacunku, osoba która, osoba co tego... osoba.
Mahoński zapalał cygaro.
— Głupstwo robisz! — rzekł zimno. — Masz że testament?
— Będę go miał — rzekł komornik — kiedy się chce strzelać?
— Choćby dziś, kipi smarkacz! pilno mu! a ty szaleństwo robisz.
— Wolno mi szaleństwo zrobić gdy chcę! przecież małoletni nie jestem! — ofuknął się Pampowski.
— Zatem jutro... ażebyś ostygł, jutro do dnia za rogatkami Wolskiemi, przyjadę po ciebie. Lucyś ci nie popuści. Rękawiczka twarzy dotknęła.
— Bom chciał tego! — dokończył komornik.
Mahoński począł się przechadzać i dał mu ochłonąć.
— Stało się — rzekł puszczając dym z cygara — no stało się, ale ja ci raz jeszcze powiadam, szkoda mi ciebie, żałuję żem cię do tej Henryki zaprowadził, będę miał na sumieniu.
Komornik dał mu znak ręką aby milczał.
— Seryo ci mówię, testament zrób, bo z tym... nie ma żartu...
Chce mu się tej glorioli, że już jednego przynajmniej położył trupem.
Pampowski nic nie odpowiadał i właśnie dla testamentu, który chciał złożyć u rejenta, prosił aby Mahoński mu nie przeszkadzał. Rozeszli się więc i komornik w istocie natychmiast na Miodową ulicę pojechał, gdzie ostatnią swą wolę zmodyfikowaną, w aktach zapisał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.