Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Dym cygara zwrócił jej uwagę. — A! i pan tu? — spytała spoglądając na Mahlhagena.
— A — i ja! — rzekł kwaśno baron.
Więcej już się nie troszcząc o niego, pani Brombergowa ze swym gościem poszła siąść pod oknem.
— Cieszę się, że pana widzę zdrowym — poczęła swym ostrym głosem powszednim — byłam o niego niespokojna. No! wszystko skończone. Trochę zmizerniałeś!
Uśmiechnęła mu się.
— Jeszcze panu dziękuję, boś cierpiał za mnie. Bóg zapłać! Ja nigdy nie płaczę, nigdy, bo to się na nic nie zdało — dodała — ale pan, możeś się pochwalić, żeś mi łzę wycisnął. Słowo honoru! Gdybyś był broń Boże — — byłabym w desperacyi. W czasie tej rozmowy, baron zwolna podniosłszy się z kanapy, kwaśny, z wejrzeniem srogiem niemal, zaczął nakładać rękawiczki i nie rzucając cygara, stanąwszy w środku pokoju, po cichu wybąknął:
— Adieu.
Pani Brombergowa głową mu tylko kiwnęła i wyszedł.
W przedpokoju słychać go było wymawiającego coś służącemu, który się tłómaczył; potem mocne uderzenie drzwiami.
— To gbur! — odezwała się wzdychając gospodyni.
Z ciekawością wielką poczęła się przypatrywać rekonwalescentowi — trochę skłopotana nim, ale razem niby wzruszona i rozrzewniona.
Komornik już miał stanowczo ułożony projekt oświadczenia się pięknej wdowie, szło tylko o to, jak do tego przystąpić.
— Pani dobrodziejko — odezwał się, czarnemi oczyma przywiedziony do najwyższego entuzjazmu — zdaje mi się, że dla pani i dla mnie, po tym rozgłosie jaki miał pojedynek, nie pozostaje nic innego, jak — jak — to jest... że ja — że — tego ośmielam się formalnie jej oświadczyć i prosić o rękę.