Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła ramionami Brombergowa i zawołała kładnąc rękę na jego ramieniu.
— Ale jabym ci, przy najlepszej chęci nie dała tego szczęścia, do kilku tygodni wściekłbyś się z taką samowolną waryatką jak ja...
— Chciałbym kilka tygodni przynajmniej! — przerwał uparty komornik.
Oczy wdowy z litością na nim spoczęły, westchnęła ciężko.
— Komorniku, rzekła, chcesz wpaść w biedę, na to niema ratunku, jak widzę, dobrze, zgoda. Nie będzie już moja wina, co nastąpi — ale warunek jeden.
— Wszystkie jakie pani zechcesz.
— Jeden! pół roku musisz czekać cierpliwie, nic nikomu nie mówiąc. Potem. —
Podała mu rękę.
Pampowski miał w kieszeni od fraka przygotowany pierścień brylantowy z przepysznym soliterem, dobył go prędko i wcisnął na palec wdowie. W tej uroczystej chwili sprawdziło się co ona sama mówiła o sobie, zapomniała o zaręczynach, o komorniku, o kłopocie swym, o przykrości i zobaczywszy pierścień, poskoczyła z kozetki z nim do okna, wykręcając na wszystkie strony, śmiejąc mu się — radując tak, że komornika pocałowała w czoło.
Pampowski omało nie oszalał ze szczęścia...
— Ale co za soliter! wołała... śliczność! a ja tak lubię brylanty. Nie wiesz jak ja brylanty pasyami kocham. Raz w życiu miałam całe kolie..
Nagle przerwała i siadła spokojnie, zawsze jeszcze z oczyma na pierścień zwróconemi. Pomyślawszy trochę, z mnogich pierścionków, które miała na paluszkach, zdjęła mały i niebardzo pokaźny i chciała go na palec włożyć Pampowskiemu. Niestety! żaden z jego grubych, niezgrabnych, nie mógł się nadać do niego. Wdowa ze śmiechem popatrzywszy na ręce swego narzeczonego, dobyła największy z pierścieni i — ten jakoś do pół palca doszedł, zatrzymawszy się w drodze.