Zmieniły się po zaręczynach stosunki, Henryka odezwała się rozkazująco.
— Pół roku, tak, musisz czekać spokojnie i nie mięszać się do moich interesów i nie być zazdrosnym, bo ja trochę swobody chcę użyć. Potem już zakopiemy się gdzie zechcesz.
Pampowski spojrzał jakby o miłosierdzie prosił.
— Bądź spokojny, wielkiego głupstwa ja nie zrobię...
Oczy jej znowu wróciły do solitera. Była ciekawa dowiedzieć się ile ważył karatów i czy był starym, czy może jednym z tych dyamentów du Cap, które pośledniejszą wartość mają. Pampowski wyjaśnił jego pochodzenie, daleko starożytniejsze niż metryka nowych dyamentów.
Siedział długo napawając się swem szczęściem komornik, aż go z raju wygnano.
Mąż obowiązku, a w dodatku szczęściem swem do uszczęśliwiania pobudzony, wprost się udał Pampowski na Wiejską ulicę. W małej kamieniczce na dole, trzy pokoiki z kuchenką zajmowała Maniusia. Tu jeszcze wszystko było w stanie embryonalnym, nic gotowego. Mebli brakło, firanki się obszywały, w kuchni panował nieład, sama pani w białym czepcu i fartuchu krzątała się około obiadu, jedyną sługę wyprawiwszy za czemś na miasto. Karolka też bosa w pantofelkach, z rękami zakasanemi prała kołnierzyki. Gdy komornik zadzwonił i Maniusia, podobna teraz bardziej jeszcze do kucharki, przyszła mu otworzyć, krzyknęła z desperacyi iż ją zastał w takim dezabilu.
Karolka skryła się natychmiast, bo i nieuczesana była, i w szlafroczku zwykle do prania przeznaczonym, który sam tej operacyi mocno się domagał.
— A! ja nieszczęśliwa! krzyknęła Maniusia odskakując ode drzwi i zakrywając oczy! Komorniku! na miłość Bożą, nie patrz na mnie! Siadaj, biegnę, narzucę co na siebie i powracam... Karolka! patrzaj że bo mleko zbieży...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.