Szeroko otwartemi rękami i głośnem — A! — witajże — przyjął go Hortyński. Panna Albina wyszła z uśmiechem naprzeciw bohatera.
Trochę szyderstwa było na jej ustach.
— Witamy pana, rzekła, i cieszym, że go widzimy zdrowym... ale zasługujesz pan na burę od przyjaciół, żeś się mógł narażać na takie niebezpieczeństwo...
Dodała cicho — Niewiedzieć dla kogo!
Zarumienił się Pampowski,
— Jakto pani dobrodziejko, odparł, ja wiedziałem dla kogom się narażał, a nawet nieznając osoby, nie dopuścił bym lekkomyślnego urągania z bezbronnej kobiety.
— Widzisz — rzekł Hortyński wskazując na niego, są jeszcze ludzie co szanują kobiety i bronią ich.
Skłonił się — panna Albina przybrała twarz poważną, i — zdaje się że ostatnie słowa komornika wzbudziły w niej dla niego pewną sympatyę.
— Nie pozostaje ci, dodał Hortyński żartobliwie, tylko się teraz o rękę oświadczyć i iść do ołtarza, kobieta ci odmówić nie może...
— To rzecz inna, odparł skromnie Pampowski i oczy spuścił. Padły one na pierścionek w połowie grubego palca utkwiony, zarumienił się jak młode chłopię.
Po krótkich odwiedzinach pojechał spocząć do domu — potrzebował wnijść w siebie i napawać się nadzieją szczęścia, na które jeszcze milcząc, pół roku miał oczekiwać.
Dawnych swych obyczajów młodzieńczych postanowił teraz zaniechać, stołować się w domu, konia wierzchowego pożegnać, wyrzec się wesołych wieczerzy i wieść życie stateczne człowieka, który już do siebie nie należy.
Pół roku nie było też zanadto aby się przysposobić do nowego życia. Miał zamiar jak najotwarciej budżet przedstawić przyszłej małżonce, naradzić się z nią o wyborze mieszkania... o sposobie urządzenia domu. Chciał nawet wyznać jej że — miał na opiecę ową Maniusię, pierwszą platoniczną miłość swoją,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.