Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
—   100   —

być nie może. Odwleczono rozpieczętowanie... Prymasa ratować trzeba... a tu z nas żaden nie może nawet wynijść z zamku i zbliżyć się do pałacu prymasowskiego, ażeby poznanym nie był...
Spojrzał na mnie — wstałem...
— Jeżli potrzeba, pójdę, rzekłem...
— Chodź — zawołał ksiądz — chodź ze mną do króla...
Spuściliśmy się znowu wschódkami, kurytarzami, na palcach stąpając aż do drzwi gabinetu, w którym płacz słychać było...
Wszyscy byli tak przerażeni, poruszeni, wylękli, że nikt się nie zdziwił, gdy mnie nieznajomego wpuszczono do gabinetu... Król ze złożonemi jak do modlitwy rękami klęczał przed krucyfiksem stojącym na stole, ale modlić się nie mógł, oczy miał suche... wargi blade... Na kanapie obok hetmanowa Branicka płakała zachodząc się od szlochania, obok niéj pani Zamoyska osłupiała, martwa z rękami załamanemi wydawała się obumarłą. Na ziemi córka jéj pani Mniszchowa jak padła znać, tak głowę położywszy na kolanach matki, pozostała nie mogąc się już poruszyć... We drzwiach stał blady a przy ciemnych swych włosach białym się wydający jak śnieg książę Józef ze skrzyżowanemi na piersiach rękami...
Gdym wszedł, król się nie odwrócił... nikt nie spojrzał; ksiądz, który mi towarzyszył, trącił nieco klęczącego, który drgnął cały i spojrzał na nas.
— Ten pójdzie — rzekł ksiądz...
Król wstał opamiętywając się powoli. W ręku ściskał już gotowy znać papier i małe pudełeczko...
Ręka ta drzała mu febrycznemi ruchy miotana.
— Na honor i na Boga zaklinam Waćpana, idź, staraj się niedostrzeżony przecisnąć. Kamerdynerowi lub kapelanowi powiedz — odemnie! Do rąk, do własnych rąk oddaj prymasowi i — wróć, jeżeli możesz...
To mówiąc, wciskał mi opieczętowany papier i pudełeczko.
— Na Boga, wziąć się nie daj — trzęść się nie daj — ostrożności — roztropności... będę ci wdzięcznym. Może kiedy przyjdą czasy, jeśli dożyjemy —