Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
—   104   —

— Zachowaj to na pamiątkę... z błogosławieństwem...
Ręką mi krzyż zrobił nad czołem, przykląkłem całując ją... zimna była jak lód...
Kapelan stał w progu i widzenie to znikło, szliśmy znowu szeregiem pustych sal... aż do sieni...
Powróciłem do zamku pustemi ulicami wśród ciszy nad porankiem, ze smutkiem jakimś w duszy — nikt mnie nie wstrzymał, nikt nie zapytał, straż chodziła drzemiąc, w przedpokoju króla na krzesłach siedząc służba spała... cisza panowała w gabinecie. Ryx przy drzwiach czuwał jeden i nie pytając o pozwolenie otworzył mi gabinet. Króla zastałem samego... z książką w ręku. — Pobieżnie rzuciwszy okiem na nią, zobaczyłem żywoty Plutarcha...
Spokojniejszą już miał twarz...
Wręczyłem książkę oddaną mi przez ks. prymasa, ośmielając się zwrócić uwagę N. Pana, iż zakładka była świeżo włożoną... jakby oznaczała odpowiedź; król skłonił tylko głową i pożegnał mnie, znać nie życząc sobie, abym był świadkiem uczuć, jakie nim owładły.
Przyznaję się chętnie do tego grzechu ciekawości, żem niosąc biblią zatrzymał się pod latarnią i spojrzał na to miejsce, które zakładka wskazywała. — Nie znalazłem w niém nic nad okrzyk tłumu, który wołał, by Chrystusa ukrzyżowano, ale na zakładce saméj znać dawniéj napisał prymas z proroctw Jeremiaszowych, z rozdziału piątego, ten ustęp, który dziwnie przypadał do dnia tego:
„Słuchaj, ludu głupi, który nie masz serca... wy, co macie oczy a nie widzicie, i uszy a nie słuchacie...“ i t. d....
Niestety, lud ten nie zasługiwał na nazwisko owo, ale na imię najnieszczęśliwszego z narodów! Chciał on dobra i pragnął mądrości, — nie dano mu jéj a nękano; cóż dziwnego, że szałem płonął i targał się w tych boleściach...
Spełniwszy moje posłannictwo, nie wiedziałem, co mam czynić z sobą, nie chciałem odejść, dopókibym nie miał na to pozwolenia. W sąsiednim pokoju siedział ksiądz, który był z nami na górze; postrzegł-