Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

— Kto? zawołałem zdziwiony.
— Książę prymas...
— Jak to? uszedł? — krzyknąłem.
— Nie — umarł... — rzekł Niesiołowski spokojnie.
Nie mogło mi się w głowie młodéj pomieścić, by człowiek, którego widziałem wczoraj w pełni sił i zdrowia... dziś miał już nie żyć. Stałem niemy.
— To być nie może, panie wojewodo, zawołałem — ja wczoraj w nocy byłem u niego, mówiłem z nim, oto jest różaniec, który od niego otrzymałem z błogosławieństwem, był zupełnie zdrów... przytomny...
— Pójdź do pałacu prymasowskiego, na dole zobaczysz go już na katafalku... odparł wojewoda. — Nie masz już na zamku nic do czynienia — co myślisz...
— Wracam do wojska! — zawołałem żywo — w mieście wyżyćbym nie mógł dłużéj, tu mi duszno, ciasno i ani wiem, z kim trzymać, ani co mi sumienie czynić każe... w pole! w pole! z szablą, na koniu... będę szczęśliwy.
Pocałowałem rękę wojewody.
— Masz słuszność — rzekł — tam lepiéj i zdrowiéj, tu — tylko skazani na to, by rządzili tém, co sobą rozrządzać nigdy nie daje — męczyć się muszą...
Westchnął stary.
— Ciężkich dożyliśmy czasów — dodał — chwili swobody — jednéj chwili... jednego błysku, po którym lękam się ciemniejszéj nocy niż kiedykolwiek... Stary jestem, źle widzę może, ale trwoga mnie ogarnia... Powstania idą bezsilnie i powoli... Kurlandya wprawdzie podniosła się, ale straciliśmy Kraków, Austrya występuje przeciwko nam... Prusacy lada dzień oblegną Warszawę.
Nie dokończył prorok, popatrzył na mnie, uderzył po ramieniu. — Jesteś wolny, rzekł, przyszedłem ci to oznajmić, bo nie uszło to mojéj uwagi wczoraj, żeś do pokątnych robót nie bardzo się brał z ochotą... Wracajże do wojska, ale nim się zaciągniesz i wyciągniesz... przyjdź do mnie.