Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

ły zamykali dla nas i dla ludu a skazywali nas na ciemnotę i głupotę. Nie rychło my się douczym, ile trzeba, dużo bąków nastrzelamy jako samouczki i studenty, lecz koniec końców... gdy raz promyk padł na głowy, gdy tajemnica siły odkryta... jest to tylko kwestya czasu.
Nie dobrze rozumiałem Drogomirskiego, alem go ciekawie słuchał.
— Byłeś kiedy w naszym klubie? zapytał.
Zasłyszałem był wprawdzie coś o tym na wzór paryzkich założonym w Warszawie klubie, który pospolicie lud klopem nazywał — alem go nigdy ciekawym nie był. Mówiono nam, że tam jawnie i z cicha ks. Majer przewodził... Przypisywano nawet klubistom czerwcowe owo zaburzenie, które wywołało gniew w Kościuszce i przeraziło ludzi spokojnych...
— Nie byłeś w klopie? podchwycił usłyszawszy przeczącą odpowiedź moją Drogomirski — a toś może ciekawy?
Zawahałem się.
— Gotówem zaprowadzić, jeźli chcecie? uśmiechając się mówił mój przewodnik — jest to zapewne kolebka tylko, w któréj więcéj słychać dziecinnego krzyku niż rozsądnéj mowy... ależ to signa temporis... Chodź!
Jeszczem się ociągał, śmiejąc się wziął mnie pod rękę Drogomirski.
— Nie zjedzą cię — rzekł, a teraz po wzięciu Konopki, Piotrowskiego, Dębowskiego... nie takie już z nich zuchy jak bywało... Warto posłuchać... Wstąpić! Klub, do którego mnie prowadził ciekawy ów człowiek... znajdował się przy ulicy Wierzbowéj.
Weszliśmy przez bramę ciemną w dziedziniec domu, na którego tyłach duża sala na dole z przedsionkiem była zwykłém miejscem zgromadzeń najzagorzalszych rewolucyonistów.
Kilka oliwnych lampek kopcących przy ścianach słabo ją oświecało... Przy zastawionych po bokach stołach... pili siedząc niektórzy piwo i wino...
W głębi na ścianie między dwoma lampami dostrzegłem namalowanego orła, nad którym zamiast ko-