Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

Uśmiechnęła się smutnie, spojrzałem jéj w oczy.
— Cóż mi pani tak blado wyglądasz? Zarumieniła się natychmiast.
— Ale nie, rzekła — może ze wzruszenia, gdym mojego towarzysza broni postrzegła... pobladłem trochę... Zresztą... trudno w taki niespokojny czas bardzo być szczęśliwą...
— Nam się dotąd dobrze wiedzie i w Bogu nadzieja, że Niemców odegnamy!
A! gdybym wam mógł opowiedzieć, jak się ucieramy z nimi, jak nam dnie błyskawicami płyną szybko.. jaka w obozie ochota i wesele.... Znowu spojrzała na mnie.
— Czuję to, że możecie być szczęśliwi — ale wystawcież sobie życie nasze, moje... dodała żywo... Siedzę w oknie i słucham... i słyszę, biją działa z daleka jak gromy... grzmi dzień cały, nocą łuny się palą... my nie wiemy nic... albo dostajemy baśnie... Czasem się porwę i chcę lecieć i pomyślę smutnie — jam kobieta, mnie nie wolno, a po cóżbym się tam zdała... Serce się rwie, oczy płaczą...
— Cóż w domu? zapytałem, chcąc odwrócić rozmowę.
— No — i w domu — matka mi chora... jakoś jéj nie jest dobrze.... Biedna nie wstaje z łóżka, biegałam po doktora. Trudno się którego doprosić, lazarety pełne, a żołnierz pierwszy, bo on służy ojczyźnie, my tylko za nią wzdychamy. Gorzéj codzień biednéj matce. — Zniżyła głos i spuściła oczy. A że źle się ma i trwoży, więc nagli... nagli jak może.
Nie potrzebowała mi mówić więcéj, odgadłem łatwo, o co ją przynaglała — musiałem zmilczeć.
— Dla czego ja, niewdzięczne dziecko, odkładam? mówiła ciągle cicho — prawda? należałoby matkę uspokoić... ale gdy pomyślę o przysiędze u ołtarza, o związaniu się na wieki, o człowieku tym, dobrym pewnie ale dla mnie tak obcym... choć dzieńbym utargować chciała... i jeszcze dzień i jeszcze godzinę.
Milczałem smutny. Stanęliśmy tak wśród ulicy, na oczach ludzkich, ja w moim oficerskim mundurze, ona ze swą dziewiczą krasą, a przechodzący patrzali