Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
—   162   —

Rybak patrzał na mnie chwilę... i począł robić wiosłem.... Płynęliśmy ku Warszawie.... W pół rzeki usłyszałem głosy i plusk wody... niedaleko, podniósłem głowę... Od strony miasta płynęła naprzeciwko nam łódź pędzona przez kilku wioślarzy... Stał na niéj z rękami założonemi na piersi człowiek blady, smutny jak posąg zmartwiały. Patrzał oczyma załzawionemi na Pragę, ale nie widział nic. W twarzy jego było coś heroicznego, coś rzymskiego, powaga obudzająca cześć i zdumienie. Był to człowiek jadący dobrowolnie na stracenie...
Poznałem w nim Ignacego Potockiego... kończył, jako zakładnik oddając się w ręce Suworowa, swój zawód patryoty koronującą go ofiarą... Mimo bólu własnego zapomniałem o wszystkiém, ścigając oczyma tego męża godnego dawnéj Polski... żegnając go, jakby szedł na stracenie...
Łódka moja przybiła do brzegu... Gromada ludzi stała, siedziała, płakała patrząc na Pragę... Jacyś ludzie nie znani... razem prawie ze mną przywieźli czołno pełne dzieci wykupionych z rąk kozaków... Spłakane, zziębłe, pół żywe, odarte sieroty tuliły się do siebie jęcząc... Wysadzano je na ląd a mieszczanie szukali wśród nich krewnych... znajomych i tulili zachodząc się od ryku...
Cały brzeg Wisły przedstawiał ten sam widok gromady jakby pokutującego ludu nad nurtami Babilońskiéj rzeki... Ludzie chodzili łamiąc ręce... płacz dzieci rozlegał się straszliwie... Niektórzy stali martwi z osłupiałemi oczyma jak skamieniali... nie słysząc wołania... nie czując, że ich targano i odciągano... Mnóstwo czołen kręciło się między Pragą a Warszawą... W ulicach wszędzie było pełno ludu odrętwiałego z bólu... Ciszę nad miastem przerywał tylko dzwonek kościelny.
Gdy czołno moje do lądu przybiło, rybak wystąpił na brzeg, kilku ludzi przybiegło i schyliło się nademną... Lecz nawet bratby może nie rozpoznał w zczerniałych, wykrzywionych bólem rysach moich twarzy brata... Postrzegłem nad sobą... kilku mieszczan znajomych... Chciałem się odezwać do jednego