z nich, głosu mi brakło... Naradzano się, co zrobić ze mną... Z dala mignęła mi czarna suknia kobiety, która biegła brzegiem. Była to Juta... Wyciągnąłem ręce ku niéj i krzyknąłem... W téjże chwili spostrzegłem ją klęczącą przy mnie... kilku ludzi przyszło z noszami, na które mnie litościwe ręce włożyły... Słabym głosem prosiłem, aby mnie odniesiono do domu na Miodową ulicę... Juta szła przy mnie... milcząca... straszna bólem, który przeżyła... nie miała słów, aby się odezwać do mnie. Ocalone naówczas życie możnaż było nazwać szczęściem?
Aż do bramy dworku Karasia... towarzyszyła mi dodając wzrokiem męztwa... Po drodze wybiegano z domów, zatrzymywano, litościwe ręce niosły okrycia, napój... ofiary... Płakali wszyscy... Zdało mi się, że mnie niesiono do grobu, tak ten mój orszak podobnym był do żałobnego... Niekiedy stawali znużeni ludzie, mieniali się i szli daléj... Gdyśmy stanęli u bramy... Juta podała mi rękę zimną... wyciągnąłem z trudnością z pod płaszcza skrwawioną dłoń... i widziałem, jak ten uścisk mój zostawił po sobie ślad krwi zgęstniałéj na jéj białym ręku. Ona popatrzała nań i okiem żegnając mnie odeszła....
Długo potrzeba było dobijać się do bramy, otwarto wreszcie, gdy z za okiennic przekonano się, że rannego tylko przyniesiono. Staruszka wybiegła pierwsza do mnie... popatrzyła i krzyknęła.... Żyłem wpradzie, lecz nie mogłem ani ja sam ani nikt z tych, co mnie widzieli, wróżyć wyzdrowienia.... Dziadkowi zdawało się, że mnie przyniesiono na to, ażebym tu skonał wygodniéj. Posłano po kapucyna, aby mnie wyspowiadał.... Tymczasem krzątano się nieco, aby mi choć ulżyć cierpienia.... Zjawił się dawny mój znajomy felczer i ze strachem przystąpił do łóżka, na którém mnie złożono. Zażądano doktora, lecz tego naówczas dostać nie było podobna....
W gorączce i marzeniach spędziłem ten dzień... rzeź, trupy, Juta, bitwa, czółno i woda... noc i pożar, wszystko, com widział, com doznał, zmięszało się w méj wyobraźni na straszny, potworny kalejdoskop. Zdawało mi się, żem umarł, że leżę w grobie i śnię o
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —