zamku żywiono nadzieję powrotu do dawnego stanu przed powstaniem.
Całe wojsko polskie oprócz dwóch set ludzi, zostawionych dla straży honorowéj królowi — wyciągało z Warszawy pod dowództwem Wawrzeckiego — Kiliński stał już ze swymi pod Królikarnią i wybierał się ciągnąć do Końskich. W mieście już panowali Rosyanie. Wszyscy ci, których postawiła na czele rewolucya, uciekali za granicę lub starali się wymknąć ze stolicy.
W kilka dni potém wśród ciszy i trwogi, przy pozamykanych domach, w puste ulice miasta weszły z muzyką i rozwiniętemi chorągwiami wojska Suworowa. Zatarasowano bramy i okna dolnych mieszkań nie z dobréj woli ale z rozkazu. Sam pono dowodzący nie był pewien, aby rozhulany żołnierz nie powtórzył scen Pragi... Wojska rozciągnięte szeroko ciągnęły z wolna wszystkiemi ulicami jakby dla przerażenia mieszkańców. Trwoga i smutek nie potrzebowały już rosnąć, wyczerpały wszystkie siły...
Wkrótce potém dowiedziałem się o wzięciu Potockiego, Zakrzewskiego, Kapostasa i mego poczciwego przyjaciela Kilińskiego, który zdawał się, żegnając mnie, los swój przeczuwać.
Myślałem, co począć z sobą...
Warszawa, która mi była tak miłą, tak drogą, tylu wspomnieniami uświęconą — stała się smutną jak cmentarz...
Zmieniło się wszystko... panami byli obcy, swoi służyć im tylko musieli; co było najlepszego, rozpierzchło się lub pokutowało po więzieniach, — cośmy wśród siebie najobrzydliwszego mieli, teraz powychodziło na wierzch i natrząsało się podle — szydersko z ogólnéj niedoli. Nic smutniejszego wystawić sobie nie można nad te dni pokuty, które po krótkiém rozpromienieniu naszém nadeszły. Kirem i żałobą pokryło się miasto. Cisza w ulicach, smutek na twarzach, ból w sercach... Wielu wynosić się chciało... dokąd?? z pod tego żelaznego jarzma nie mieliśmy gdzie iść,