Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   170   —

Zniżyła głos...
— Biedny chłopak marzy, iż przebolawszy wyzdrowieję; ja dobrze czuję, że nie... nie mam w sobie sił do życia... trzeba umierać... umrę spokojna...
Ostatnie słowa były prawie niedosłyszanym szmerem... Podniosła głowę — A wy? cóż wy myślicie z sobą?
— Wrócę do rodziców — pójdę na rolę, zakopię się w domu, odpowiedziałem...
— A! nie, przerwała mi — jakto? zwątpiliście o Polsce? o ojczyznie? o przyszłości? Mnie to wolno, bo ja jéj nie zobaczę odrodzoną i szczęśliwszą — wam, nie! Mówią, że człowiek w chorobie ma czasem sny i widzenia prorocze... mnie się téż zdaje, jakbym przyszłość widziała!... Długie boje! długie boje! Jeszcze nie jeden raz będzie Warszawa niewolnicą jak dziś i wolną jak była wczoraj! Wy żołnierzem jesteście... wy służyć możecie Polsce... A! nie!! byłżeby Bog, sprawiedliwość na ziemi, gdybyśmy my upadli złamani?... A! nie, pokuta przyjdzie... ale i koniec pokuty...
— Bądźcie pewni, odpowiedziałem, że ile razy ojczyzna wezwie — ja stanę... lecz będzież komu wzywać i prowadzić?
Łzy się nam kręciły w oczach...
Mówiliśmy po cichu o wszystkiém, zwróciłem umyślnie rozmowę naszą na ludzi, na różne sprawy, aby spełnić to, co chciał Michał, aby rozerwać Jutę i odżywić ją nieco.
Próżne to jednak było staranie... na chwilę weselsza wpadała znowu w zamyślenie i łzy się jéj w oczach kręciły.
— Widzicie, odezwała się w końcu, gdym się żegnał, aby odejść, macie pozwolenie od tego poczciwego Michała... przyjdźcie tu czasem... dopóki nie wyjedziecie. Żal mi tego Michała, któremu tylko troskę przyniosłam... będzie mnie musiał pochować narzeczoną i pożałuje zawiedzionysh nadziei... Nim się skończy żałoba, i życie z nią się zakończy.
Nie wiedziałem, jak ją z tych smutnych myśli wyprowadzić, sam téż nie weselszym będąc; wyszedłem