Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
—   171   —

jak obłąkany. Michał mnie jeszcze w progu pożegnał, przypominając, ażebym czasem Jutę odwiedził.
Musiałem długo chodzić po zimnie i rozbijać się w ulicach opustoszałych, nim oprzytomniawszy powróciłem do domu. — Obraz choréj téj stał mi przed oczyma...
Nazajutrz po bezsennéj nocy... zwlókłem się, nie mogąc wytrzymać w mieszkaniu; ruch był dla mnie potrzebą i lekarstwem. Zdziwiłem się niezmiernie zastawszy ulice, szczególniéj około zamku pełne natłoczonego ludu; nie mógłem zrozumieć, co się stało.... Moskiewskie warty patrzały, pod bronią stojąc, na te milczące gromady, które opasywały zamek do koła.
Były to ostatnie dni grudnia, święta przeszły niepostrzeżone, ciche, modlono się tylko po kościołach.... Spytałem stojących koło mnie mieszczan... co to znaczyć miało....
— Króla wywożą — szepnął mi — a jak jego nie stanie, zrobią z miastem, co zechcą... wojska już nie ma, my bezbronni, ostatnie karabiny i szable po domach pozabierali.
W dziedzińcu zamkowym istotnie widać było powozy przygotowane, ale niezaprzężone.... Ruch panował na wschodach i w bramie. Lud się ku nim cisnął. Nie było w nim nigdy miłości wielkiéj dla króla, ale z nim korona, Rzeczpospolita, sama idea Polski — zabraną być miała.
Czuli wszyscy instynktowo, że tracili ostatniego panującego, który jeszcze Polski królem miał jakieś prawo się nazywać, że po nim następowała niewola obca... owo straszne finis Poloniae, włożone w usta Kościuszce a zrodzone nie w jego sercu ale w głowach tych ludzi, co chcieli, ażeby Polska nie wstała z maciejowickiego pobojowiska.
Bliżéj zamku stojący płakali, słychać było jęki i wołania i wykrzyki:
— Nie puścimy! niech po naszych trupach jedzie.
Niekiedy z okien zamkowych ukazywały się głowy dworzan i familii króla.... Przez ścisk przedarł się jakiś jenerał rosyjski do zamku. Marszałek dworu Kicki wyszedł na wschody i począł namawiać lud, aby