Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

przestały. Nie będę się téż silił na obraz panny Juty Wawerskiéj, bo go odmalować nie potrafię. Było to dziewczę lat może 20, słusznego wzrostu, z główką dumnie podniesioną, twarzyczką na pozór nic w sobie nie mającą nadzwyczajnego, z oczyma dużemi niebieskiemi i warkoczami blond. Wyraz więcéj mówił niż rysy, chociaż te czyste były i piękne. Rzadko twarz kobieca miewa taką cechę energii, odwagi i dumy, jaką się Juta odznaczała. Przypatrywała się, skinąwszy głową Kilińskiemu, mnie nieszczęśliwemu, stojącemu jakby pod pręgierzem, i zdawała mierzyć i ważyć, co téż ja wart być mogłem.
Usta jéj w końcu zacisnęły się z pewną oznaką nieukontentowania, założyła ręce na piersi i stała milcząca...
— Chodźmy no daléj, rzekł Kiliński...
Szliśmy tedy przez drugą izbę, która była warstatem rymarskim, dużą i przestronną, a potém przez rodzaj kuchenki do porządniejszéj trzeciéj, w któréj pani Wawerska wskazała nam stołki z widoczném zafrasowaniem i złym humorem.... Juta stała nieco opodal.
— Nie gniewajtaż się, nie gniewajta, moja dobrodziejko — ozwał się Kiliński. — Porucznik Syruć, którego wam przyprowadzam, zalecony mi dobrze, nie jest żaden płochy chłopiec, poczciwe dziecko... Cóż wam zaszkodzi, gdy czasem przyjdzie i słowo przyniesie, które Juta odda, gdzie należy?
— Ale dalipan, nie krzywdząc porucznika — poczęła stara Wawerska — niech to będzie bez urazy, mogliście téż dobrać starszego... E! piękna rzecz, jak się tu mundur do nas zagęści... i ludzie na Jutę gadać będą...
Machnęła ręką... — E! e! powtórzyła.
— Ale moja pani majstrowa — odezwał się Kiliński, — nam tego potrzeba, żeby go posądzali, że zaszłapał...
Rozśmiał się, ale ani Juta ani matka nie dały się tém rozweselić. Owszem twarz milczącéj dziewczyny surowego i coraz dzikszego nabierała wyrazu.