Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

— Mogliście téż dobrać starszego! dodała Wawerska.
Spojrzawszy na matkę, na Kilińskiego i na mnie, Juta po namyśle odezwała się wreszcie dźwięcznym i spokojnym głosem.
— Niechaj już mateczka się tém nie gryzie... rzekła — w takiéj godzinie nie ma co myśleć o sobie, kiedy tu ojczyznę ratować trzeba... Niech tam sobie ludzie plotą, co chcą — pan porucznik przyniesie, co trzeba, a ja odniosę, gdzie należy. Kiedy już komedyą grać trzeba... to i grać, aby Moskali oszukać...
Ja nie wiele dbam, co ludzie powiedzą.
Wawerska ramionami ruszała.
— O Jutę ja się wcale nie boję — dodała klepiąc ją po ramieniu — to! to! téj tam głowę zawrócić nie łatwo a umizgusów krótko i węzłowato odprawia! Niechby się tam który ważył — a no, po co na ludzkie języki się dawać...
— Moja majstrowa — zważcie no, o co to idzie... rzekł majster — nam żadnemu nie ruszyć się, żeby za sobą szpiega nie miał... na Jutę nikt zważać nie będzie... to mus... albo my ojczyznę wyratujemy w tym terminie, albo zgubiona...
Juta żywo przerwała...
— Nie ma co mówić — co trzeba to trzeba — niech porucznik przychodzi! Przecież raz się od Moskali musimy uwolnić...
— I spodziewam się, że to nastąpi — uśmiechnął się Kiliński... Ale tu nieustannie między wojskiem a nami trzeba związek utrzymać... Jak? nie ma rady, tylko kryjąc się i motając tak, żeby nici nie doszli...
Wawerska milczała, westchnęła.
— Albo to myślicie, panie majstrze, odezwała się, że mnie ojczyzna mniéj droga jak wam i że jabym życie się wahała za nią dać, jak nieboszczyk mój Serafin... Panie, świeć nad jego duszą... wszak ci nie kto tylkom ja Jutę wychowała, że ma tak wielkie serce — a no, dziecka żal...
— A co mu się stanie? odparł Kiliński, już ci porucznik szanować ją potrafi...