Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

Przyszła tedy pora na mnie odezwać się, a przykro mi już było, że tak jakoś przyjęty zostałem z nieufnością.
— Pani dobrodziejko — rzekłem grzecznie — bardzo mi bolesnie, że będąc użyty w publicznéj sprawie, od któréj się wymówić nie godzi — nie mogę zamienić mojego obowiązku z kim innym, aby pani nie być natrętnym; ale upewnić ją mogę, żem wychowany w religijnym domu a płochości żadnéj nie dopuściłem się w życiu. Tém mniéj można mnie posądzać o nią, gdy idzie o sprawę taką, jak nasza... byłoby kryminałem... o czém inném myślić jak o niéj.
Juta przypatrywała mi się i słuchała pilnie, gdym mówił — słowo moje trafiło jéj do serca...
— No, dosyć, dosyć — odezwała się, o mnie to idzie — dajmy pokój, mateczko... Jużem się podjęła nosić ładunki i papiery i hasła... trzeba dotrwać do końca...
Oczy jéj zapłonęły jakby ogniem wewnętrznym...
— Ojca mi zabili Moskale! dodała — niechże ja słaba choć w ten sposób go pomszczę.... Gdyby i zginąć przyszło! W oczach stanęły łzy, Wawerska je téż otarła fartuchem... Kiliński wąsa kręcił.
— No, panie poruczniku, rzekł nie dopuszczając, aby się więcéj popłakały — żart żartem... będziesz pierwszy raz w życiu wystawiony na ogień bateryi nieprzyjacielskich, bo oczy Juty... to gorzéj armat... nie dajże się zabić! trzymaj się krzepko...
Juta z politowaniem jakiémś spojrzała na mnie z góry, zaczerwieniłem się nie odpowiadając nic.... Wstaliśmy ze stołków, żegnając gospodynią milczącą i piękną dziewczynę, która dopiéro u drugich drzwi roztargniona mi główką kiwnęła.... Chłopaka zaspanego z za pieca dobyto, ażeby nam na wschodach poświecił.
Wyszliśmy w rynek, Kiliński z milczenia i postawy musiał się domyślać, żem był w złym humorze i nie bardzo rad — ujął mnie tedy pod rękę.
— No, no, rzekł żartobliwie, cobyś mi powinien dziękować, że ci tak ocukrowałem posługę dla ojczyzny, porucznik mi kwaśną robisz minę.