Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie był on nigdy moim amantem — odparła zimno — tego mi nie dowiedziesz. Chowaliśmy się z młodu razem, przywiązałam się do niego. Byłabym z nim pewnie szczęśliwszą niż z człowiekiem, który własnéj małżonki i matki swych dzieci szanować nie umie — ale mi waćpan nie zadasz nic... Sam się uderz w piersi.
— A co się ma bić i zaco? rozśmiał się Wilczek. Albo to ja kryję się z czém? Nie chciałaś mnie asińdzka kochać jak przystało, musiałem afektu szukać gdzieindziéj.
Moja pupilla tu była gdyś acani przyjechała, i jest jeszcze pewnie; a to muszę jéj powiedzieć, że chcę aby przy mnie pozostała.
Po tych słowach zapanowało głuche, długie milczenie. Jagnieszka siedziała w oknie jak posąg, tylko jéj pończocha, którą robiła, na kolana upadła, i chwilę namyślając się była jak martwa.
— A ja to waćpanu muszę rzec, że ja z nią pod jednym dachem mieszkać nie będę — rzekła.
— No, to jedź do Żerdzieliszek, zawołał szydersko Wilczek; najlepiéj uczynisz...
— Ja nie pojadę — a jéj tu nie będzie — odparła stanowczo Jagnieszka. Sromu domowi memu uczynić nie dam — słyszysz waćpan! Gdy ozdrowiejesz, możesz mnie przepędzić, teraz jam tu pani — i co każę stać się musi.