Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? już! i jego sobie zyskała! zawołał niecierpliwie Wilczek.
Cyrulik ruszył ramionami.
Powiedz Kwasocie niech sobie dobierze godzinę jaką chcę, a ja z nim mówić muszę.
— A pocóż się z tém pan ma taić! szepnął doradca.
— Masz racyą! wołaj go zaraz!
Cyrulik wyszedł, prosząc dzierżawcy, ale jéjmość jak tylko zasłyszała, że się pan obudził, pociągnęła razem z powołanym. Weszli do izby, aż Wilczek w progu ją zobaczywszy rzekł:
— Chcę z panem Kwasotą się rozmówić sam na sam, rozumie jéjmość.
Zarumieniona żona powoli do swéj izby odeszła.
— Co waćpan najlepszego robisz! odezwał się ręce załamując dzierżawca, poco draźnić kobietę? Byłbym chwilę znalazł.
— Już ty mnie nie ucz — opryskliwie rzekł Wilczek, — ja téż trochę wiem jak się z babami obchodzić. A po przestanku dodał:
— Pocóżeś wypuścił Rózię? Było ją u siebie zatrzymać, tam przecie się nie rozciąga panowanie jéjmościne? Dokądże pojechała?
— Do Przepłotów!
— To dobrze, — pojedź asan tam i powiedz niech czeka, abym wydobrzał tylko, inny tu ład zrobię; rozumiesz.