Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Kwasota na migi okazywał, że jejmość słucha i że jéj nie trzeba zniechęcać. Wilczek za całą odpowiedź kułak zdrowéj ręki ścisnąwszy, ku drzwiom izby żoninéj wyciągnął groźno.
— Będzie mądrą kiedy ona tu ze mną wytrzyma, począł mruczeć. Je ona mnie, potrafię ja ją jeść, zobaczymy kto mocniejszy, — czego chce będzie miała.
Skończył mrucząc niewyraźnie i kołdry na sobie rwąc. Kwasota już patrzył tylko ku drzwiom, tak mu było pilno się ztąd oddalić.
Cyrulik téż do choréj ręki się dobierał, a ledwie za dzierżawcą drzwi się zamknęły — drugiemi weszła już uspokojona jéjmość, trzymając flaszkę i bandaż w ręku. Spojrzał na nią Wilczek, nie było widać wrażenia żadnego na twarzy, czoło miała wypogodzone, oczy jasne, szła wprost do jego łóżka, przysiadła się przy niém i poczęła cyrulikowi pomagać — słowa nie przemówiwszy.
Wilczek téż przy obcym człeku rozmowy z nią, do któréj się gotował, poczynać nie chciał. Tylko drgająca konwulsyjnie twarz, marszczące się czoło, wejrzenia groźne, niecierpliwe ruchy zdradzały, że w nim kipiało.
Opatrzywszy rękę, jéjmość poszła po ranną polewkę, którą już sama przygotowała, przyniosła ją i grzanki, przysunęła stołek, ustawiła wygodnie śniadanie, opatrzyła czy nic nie brakło