Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczek mruknął coś niewyraźnego, klął. Chciał ją rozgniewać, a ta pokora i spokój z jakim mu odpowiadała, do wściekłości go drażniła.
— Idź jak najdaléj! krzyknął, idź do miliona kroćset... Bogdajem cię nie oglądał.
Odchodząca już jejmość wstrzymała się i rzekła chłodno.
— Pocóż się burzysz i łajesz? widzisz, że ja po części nawykła do tego, znoszę cierpliwie, a sobie tém szkodzisz. Rana się nie zgoi gdy się będziesz jątrzył dobrowolnie. Doktór spokój nakazał.
— A pocóżeś tu wlazła, co mi go nie dajesz! Dosyć na ciebie spojrzeć aby gangreny dostać! Zawiązałaś mi życie; jeszcze tego brakło aby gach jéjmościn rękę mi odciął...
Jagnieszka zabrała zapomniany kłębuszek i krokiem wolnym, milcząc wyszła do swéj izby, od któréj drzwi otworem pozostały.
Po wyjściu jéj Wilczek się obejrzał; wypędził ją wprawdzie, ale i to mu nie starczyło, dokuczać jéj teraz nie mógł. Na to potrzeba było wynaleźć sposób inny. Krzyknął na cyrulika. Nim on wszedł, ukazała się w progu izby żona.
— Ale ja ciebie nie potrzebuję! zawołał — niech ten przyjdzie kogo wołam.
Z cyrulikiem zwykł był Wilczek grywać w warcaby. Dawniéj po całych dniach Rózia siadywała