Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

bił ciągle, po dwa, po trzy, i śmiał się. Lecz śmiech to był straszny, zły, wrzący, żółcią zaprawny....
Nawygadywawszy tak z godzinę, odprawił cyrulika i warcaby precz, zapytawszy tylko czy Kwasota wyjechał.
— Jeszcze nie — odparł, rad z uwolnienia, zmęczony gracz.
— Powiedzże mu odemnie, niechaj dla jéjmości do Przepłotów zawiezie co trzeba na kuchnią i nakaże Moszkowi aby jéj dostarczał, czego tylko zapragnie.
Umyślnie i to powiedział Wilczek, aby żonie dogryźć. Z drugiego pokoju ani głos, ani najmniejszy szmer słyszeć się nie dał, któryby dozwolił Chorążemu pocieszyć się tém, że żonie dojadł do żywego. Płakała biedna kobieta cichemi łzami, a gdy się w niéj zburzyło wszystko i buchnąć miało, modliła się, usta zatykała chustką, aby kat głosu nie posłyszał.
Nadeszła godzina obiadu, znowu Chorążyna zjawiła się z talerzami i jadłem. Wilczek wydziwiać począł.
— A idźże ty mi do trzechset dyabłów z kleikiem twojéj matki, dosyć mnie nim nakarmiła w Żerdzieliszkach. Barszcz mi daj i kawał mięsa. Cóż ty chcesz mnie ze świata zgładzić, abyś prędzéj gacha dostała! a no, jako żywo, mnie kijem nie dobijesz... Dawaj mięso...