Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

ski. Przepraszam, nie bałwan — co nie, to nie, ale i Salomon z próżnego nie naleje. Nie prawdaż?
Otwinowski aksyomat ten potwierdził. Rozgadali się obszernie i do tego przyszło, że adwokat dobywszy zza kontusza konotatki, cały rejestr długów przeczytał, dodając, że o wielu jeszcze pewnie nie wie.
Szlachcic na to głową kiwał tylko i nie zdawał się zbytnio zmartwionym ani interesami Wilczka, ani kłopotliwém położeniem Pętlakowskiego, bo jadł i pił po młodemu.
— A tom się ja, proszę pani, wczoraj wieczór pięknych rzeczy podowiadywał — począł, siadłszy na stołku, Otwinowski. Przybył tu jurysta pana Wilczka z tego tam Żytomierza! Powiada, że tak się Chorąży zaszastał, iż mu majątki pozabierać mogą, i chyba na łasce świekry i żony zostanie.
Usłyszawszy to wdowa uderzyła w dłonie, chwyciła się potém za głowę i mało nie rozpłakała.
— A cóż ja nieszczęśliwa pocznę? zawołała, a toć to ja w nim jednym nadzieję miałam, przyznaję się panu. Moja wioseczka w Owruckiém téż nie bez grzechu... Tyle mi obiecywał!
Ale czyż może być, żeby taki pan wszystko miał utracić?
— E! proszę jéjmości, odezwał się Otwinowski, nie tacy jak on z kretesem się porujno-