Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Już ja wiem co za dyspozycyi mu potrzeba? Ssałby grosz aż do szpiku kości.
— Mam go wpuścić? spytała żona.
— A niech przyjdzie, niech przyjdzie, żebym mu dobrze zmył głowę...
Oparłszy się na zdrowym łokciu, Wilczek oczekiwał na adwokata.
Ponieważ od czasu owego pojedynku i rany nie pozwalał się Wilczek golić, wymizerniał mocno i postarzał. Spojrzawszy nań Pętlakowski ręce załamał i krzyknął.
— Co to się z pana Chorążego stało?
— Widzisz! odparł Wilczek, dyabli mnie biorą, a ciebie téż oni przynieśli abyś im pomagał. Czegożeś aż tu za mną gonił?
Panie Chorąży dobrodzieju — rzekł z pewną oględnością adwokat. Są różne dubia, kwestye, okoliczności, w których rozkazy pańskie były mi potrzebne.
— No, nie obwijaj w bawełnę i nie łżyj, proszę cię — gadaj mi prosto z mostu. Co się tam stało? mów!
Postawiony był w téj alternatywie Pętlakowski, że albo musiał kłamać i dessymulować, albo chorego jak pałką w łeb uderzyć odrazu całą biedą, jaką wiózł z sobą. Oba tryby miały swą dobrą stronę, drugi zaś wydawał się łatwiejszym i sam pacjent do niego wzywał. Rzekł więc