Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? ochoczo się poruszywszy zaczął jurysta. Jak najwięcéj, pani dobrodziejko, jak najwięcéj! co tylko można. Zdam rachunek co do szeląga, do dytki.
Zdawała się jéjmość namyślać.
— Wiesz pan co — przemówiła naostatek. Jest ztąd nie więcéj mili do Żerdzieliszek, do matki mojéj. Ona lepiéj nademnie zna się na interesach, bo miała własne, ciężkie i wszystkie szczęśliwie doprowadziła do końca. Jedź waćpan do niéj; tam się ułoży wszystko.
Zamilkła chwilkę i dodała:
— Choremu o tém mówić nie potrzeba. Powiesz mu, że będziesz się starał poradzić na to...
Na wszystko się godził Pętlakowski, gdy mu zaświtała nadzieja zobaczenia pieniędzy. Gotów się był natychmiast wybrać do Żerdzieliszek, ale z pokoju chorego usłyszano rozlegający się głos, popierane klątwami wołanie tego — „bałwana Pętlakowskiego.“ Adwokat udał, że atrybutu nie posłyszał i pociągnął do izby, w któréj Wilczek znowu siedział oparty na łokciu.
— Żebyś téż ty — krzyknął obaczywszy prawnika, tego rozumu nie miał i nie wziął jakiéj pół kopy szlachty mojéj owruckiéj, a nie dał Zawistowskiemu sto kijów za jego szelmostwa?? hę? Ja mu je obiecałem dawno...
Tak przywitał nadchodzącego Wilczek.