Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! zmiłuj że się — zawołał Kwasota, o tém nie gadaj Wilczkowi — bo się wściecze. Ja mu sam powiem, że wdowa do domu jechać musiała, a o Otwinowskim gdyby się dowiedział, gotów zwaryować! Dosyć już i tak z nim biedy mamy.
Sołotwina więc język za zębami zatrzymał i bawił Wilczka czém-inném; a ten z niego drwił niemiłosiernie i używał go do tego, aby żonie dokuczać. Kazał mu śpiewać pieśni niedorzeczne, zadawał pytania, na które odpowiedzi przykre jéj być musiały, a gdy Sołotwina wygadał się z czém, śmiał się i powtarzać mu kazał.
Pani Jagnieszka, siedząc z pończochą w drugiéj izbie, wielu tych lichych konceptów nie słyszała, a tych co ją doszły wcale do serca nie brała. Ale Chorąży chwilami się rozbawiał i z Sołotwiny był rad; a gdy stary się zmęczył, poił go na zabój, aby humor w nim obudzić nanowo. Pani Chorążyna kiedyniekiedy przychodziła odetchnąć u Kwasotów; tu jednego dnia, gdy się jéj nie strzeżono, trafiła na rozmowę o Otwinowskim i wdowie, i — choć cała drżąca dopytywać nie śmiała, dowiedziała się o wszystkiém.
Było to o mroku, nikt nie dostrzegł dwóch łez, które się jéj z oczu potoczyły i znikły.
Zabolała ją ta płochość człowieka, którego innym znała, lecz potém lżéj jéj było. Widziała w tém dziwne zrządzenie Boże, które ją uwal-