Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

niało od nienawistnéj kobiéty przez tego właśnie, co mężowi jéj był wrogiem.
Zamilczano długo przed Chorążym o Rózi. Dopiéro gdy się zapytał raz Kwasoty, czy jéj tam drób i nabiał posyłają do miasteczka, rzekł dzierżawca:
— Niema-bo co i posyłać, już jéj tam nie stało.
— Cóż? gdzie! krzyknął niespokojnie Wilczek. Może się kto ważył? mówcie mi zaraz? Baby ją pewnie obsedowały, aż ztąd wypiekły.
Jako żywo — odezwał się Kwasota, nikt jéj nie zaczepiał i nie pomyślał o niéj nawet, tylko — ot tak — zwyczajnie kobiéta słaba: płakała, narzekała, widziała że tu nie ma czekać na co — pojechała do domu.
Znać było po twarzy Chorążego, że go to dotknęło mocno.
— Nie dawszy nawet znać! nie spytawszy, nie opowiedziawszy się mnie! — zaczął mruczeć. Sama jedna znowu taką drogę podejmować!
Kwasota więcéj na pierwszy raz mówić mu nie chciał; i tego było dosyć, bo Chorąży wielce się zafrasował i cały wieczór nie wzdychał ale stękał i dyszał okrutnie, rzucając się po łóżku. Rano kazał dzierżawcę zawołać.
— Mój miły Kwasoto — rzekł łagodnie, co mu się rzadko trafiało, byłeś mi nieraz pomocnym,