nie rachował jednak na taką energią jaką jéjmość umiała rozwinąć.
W pierwszych dniach, gdy się wzięła do interesów, powtarzał tylko pocichu:
— O! kuta! kuta baba!
Rozpoczęły się chodzenia i roboty. Powołano wierzycieli do układów, ale Pętlakowski im szepnął cicho, aby się mocno trzymali i na żadne się kompromisy nie zdawali, bo co zechcą wziąć mogą. Stanęli więc twardo, wdowa także, nie zrobiono nic — poszły rzeczy na drogę prawa.
Tu adwokat miał przyjaciół, znajomych, wpływy; przed Wojską grał rolę pomocnika, wistocie szkodził jéj wielce. Obróciły się więc interesa Chorążego jaknajgorzéj; świekra chrypła z gadania, nie dosypiała, nie dojadała, tymczasem owrucką wieś zatradowano, a do nadteterowskiéj przypuszczano szturmy. Wysiedziawszy tu kilka tygodni Wojska się przekonała, że sama nic nie zrobi, musiała się zdać na Pętlakowskiego. Obraziła go jednak tém, że pieniądze potrzebne na prowadzenie sprawy zostawiła nie jemu, ale w depozycie u kasztelana Pruszyńskiego, który je miał w miarę udowodnionéj potrzeby wydawać.
Pętlakowski zbladł posłyszawszy ten dekret, lecz zmitygował się.
— Czekaj, jędzo! rzekł w duchu — ja ci za to zapłacę! bekniecie wszyscy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.