Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

słuchać musiała, niekiedy jednak znaku nie dała by to ją obeszło.
Spory z mężem w początkach tak gwałtownie przez niego wywoływane, ustały. Burknął czasem, ofuknął, połajał, a nie otrzymując odpowiedzi rychło ustawał.
Biednéj kobiecie nudziło się straszliwie saméj, tęskniła za dziećmi, w których całe jéj życie tkwiło. Gdy czasem ze wsi chłopki przychodziły za interesami do dworu, przynosząc dziatki z sobą, a trafiło się, że pani Jagnieszka je u Kwasotowéj spotkała, szła do tych biednych chłopiąt, patrzyła na nie i łzy się jéj z oczów toczyły, przypominając swoje tak jak osierocone. Choć siostra, pani Borkowa, pilno ich tam strzegła i krzywdy nie miały, ale któż dzieciom matkę zastąpi?
Chorążyna trwożyła się zazdrośnie o to, że się one do siostry jéj przywiążą, że o niéj zapomną.
Często donoszono z Żerdzieliszek, że się chłopcy dobrze mieli — to jednak nie starczyło Jagnieszce. Byłaby pojechała do nich, lecz męża się nie godziło odstąpić.
Pisząc do pani Borkowéj ważyła się w końcu dodać raz; aby jéj kiedy dzieci choć na godzinę do Kwasotów przywiozła. Chłopcy mieli — starszy czwarty, młodszy rok trzeci, ale się dziwnie